Follow my blog with Bloglovin

poniedziałek, 30 listopada 2015

Slow life

To całe "slow life", to całkiem fajna idea. Z pewnością, pojawiła się nieprzypadkowo w tych lekko porytych czasach, gdzie głównym kryterium w życiu jest "kto pierwszy ten lepszy". I żeby było jasne, jestem daleki od negowania szybkości w świecie. Jeśli boli mnie głowa, dobrze jest mieć pod ręką coś, co szybko ten ból ukoi. Albo kiedy chcę szybko się z kimś skontaktować, wtedy wyciągam telefon i dzwonię. Ale O co w tym wszystkim chodzi? 



  O kontekst. Wszystko w życiu zależy od kontekstu w jakim rozpatrujemy daną sprawę. Gdy chcesz wygrać wyścig, jazda z prędkością 150 km/h jest wskazana, natomiast kiedy musisz bezpiecznie dojechać na drugi koniec miasta po zakupy na weekend, lepiej dla wszystkich będzie, kiedy pojedziesz wolniej. W jednej sytuacji coś się sprawdza, a w drugiej nie. Problem robi się wtedy, kiedy zakładamy, że wszystko, co dzieje się w mgnieniu oka jest spoko. Szybkie randki, szybkie jedzenie, szybki styl życia. A po kilku latach życia w takim pędzie człowiek się dziwi, że życie jakoś tak szybko mija. Nawet nie wiadomo kiedy dzieci tak szybko dorosły, a ja tak szybko się zestarzałem. Nie wspomnę o nadszarpniętym zdrowiu, które nie mając okazji do regeneracji po prostu podupada.



 Dlaczego coraz więcej ludzi preferuje spokojne życie na obrzeżach, niż w centrum miasta? Dlaczego organizuje się coraz więcej warsztatów, które uczą ludzi jak ważny jest spokój?
Większość mówi:

"Ale takie są czasy, że trzeba żyć szybko, bo w innym wypadku, wypadasz z obiegu". 

Pytanie, które jako pierwsze przychodzi mi do głowy to:

"Ale kto te czasy tworzy?"

Ziemia obraca się cały czas w swoim tempie, Księżyc krąży wokół Ziemi z właściwą dla siebie prędkością i w stałej odległości, z właściwymi dla siebie wahaniami (perygeum i apogeum). Te rzeczy wciąż pozostają takie same. I całe szczęście, bo nagła zmiana ich zachowań na pewno negatywnie odbiłaby się na Nas. Tymczasem ogromna rzesza ludzi narzuca sobie coraz większe tępo, nie widząc jednocześnie, jak bardzo źle to na nich wpływa. 




  Każdy człowiek ma pewną drogę do przebycia. Czy nie lepiej jest wyluzować się i płynąć z prądem niż cały czas rozglądać się niespokojnie i nerwowo przygryzać paznokcie, zamartwiając się, czy czegoś przypadkiem nie pominęliśmy. Nie twierdzę, że trzeba całkowicie odpuścić i rezygnować z działania. Mówię, że nie warto przejmować się każdą pierdołą i gnać przed siebie na złamanie karku. Życiowa oferta jest cholernie bogata, a działając wciąż w ten sam sposób i biegnąc wciąż w tym samym kierunku, sami ograniczamy sobie wybór.


Piąteczka i do następnego!


środa, 25 listopada 2015

Rób to, co lubisz

Siemaneczko!

Dziś spojrzałem w statystyki Google Analytics i okazało się, że równo 8 miesięcy temu wpuściłem do sieci pierwszy post na ninejszym blogu. W miarę upływu czasu pojawiały się kolejne. Z mniejszą bądź większą regularnością. Przez ten okres "Nieco Inny" zaliczył niespełna 10 tysięcy odsłon. Nie wiem, czy to dużo czy mało, bo nigdy nie miałem okazji tego odnieść do jakiegokolwiek innego bloga. Ale jest w tym coś, co powoduje, że mimo woli uśmiecham się patrząc na te statystyki. Bo za każdą kreską na wykresie kryje się człowiek. I mimo tego, że większość osób zaraz po przeczytaniu kilku pierwszych zdań pomyślało sobie "Co za brednie, spadam stąd", to pewnie istnieje jakaś grupa osób, które zadały sobie tyle trudu, żeby doczytać moje wypociny do końca i jeszcze je skomentować, za co z całego serca dziękuję. 





  W ogóle, publiczne udostępnianie pewnych swoich przemyśleń i luźnych wniosków na temat otaczającej rzeczywistości może powodować pewien dyskomfort, który wiąże się z tym, że wystawiasz się na ocenę innych. Też się z tym liczyłem. Zastanawiałem się nawet co będzie, kiedy ktoś wyśmieje to, co piszę. I doszedłem do wniosku, że w sumie to nic wielkiego się nie stanie. Przecież nie jest tak, że każdy musi myśleć tak jak ja, a różnice zdań tak naprawdę powodują, że możemy się rozwinąć, otworzyć na inny punkt widzenia. A kto wie, może wcale nie miałem racji, pisząc w ten sposób i to dobrze, że ktoś zwrócił mi na to uwagę. Krytykę też trzeba umieć przyjąć, o ile jest dobrze wyrażona. Generalnie wniosek z tego całego biadolenia jest jeden:


Rób to, co lubisz robić, to w większości przypadków nie jest takie trudne.


Nie chcę zabrzmieć pseudo-motywacyjnie, bo sam nie lubię, kiedy ktoś zwraca się do mnie w takim tonie, ale chociaż spróbuj. Ja robię to od kilku miesięcy. Domyślam się, że nie wszyscy mają marzenia, których realizacja rozbija się o zarejestrowanie nazwy bloga w internetach, ale mimo wszystko, polecam spróbować. Bo nawet tak prosta czynność jak wymyślenie nazwy, wklepanie jej jako tytuł strony i kliknięcie AKCEPTUJ, może okazać się bardzo trudna.  Lubisz robić zdjęcia? Bierz aparat i cykaj fotki. Chcesz grać w piłkę to bierz buty i idź na trening lokalnego klubu. Chciałbyś mieć większe mięśnie, ale wokół nie ma siłowni? Trenuj w domu pod obciążeniem własnego ciała. W internecie jest mnóstwo przykładów takich treningów. 
W ogóle internet daje obecnie tak wielkie możliwości, że ciężko to ogarnąć, ale mimo to większość ludzi wykorzystuje go do oglądania filmików kotów na YT (Koty są zajebiste). Najbardziej przeszkadzają w tym obawy:

"Co będzie, jak nikomu się nie spodoba?"
"Co będzie, jak mnie wyśmieją?"
"Co będzie, jak..?"

... i tak dalej.


Większość ludzi ma złoty medal w wymyślaniu wymówek. Serio, to jest tak powszechne, że aż dziwne, że nie zorganizowano do tej pory żadnych zawodów w wymyślaniu wymówek na czas.
A prawda jest taka, że czego byś nie zrobił/a i tak nie zadowolisz wszystkich ludzi. ZAWSZE znajdzie się ktoś, komu się to nie spodoba, ZAWSZE będzie ktoś, kto może Cię wyśmiać. Ale czy to jest naprawdę aż tak ważne? Czy ważniejszy jest ktoś, kto śmieje się z Twojej pasji, czy własne szczęście i samorealizacja? Pytanie oczywiście jest retoryczne, ale i tak warte do rozkminy. 

Sam przez to przechodziłem i w zasadzie, od czasu do czasu nachodzi mnie to pytanie, a odpowiedź jest zawsze taka sama. Robię to, bo sprawia mi to frajdę. A to, czy ktoś to wyśmieje, lub odwróci się ode mnie schodzi na dalszy plan, bo wolę mieć kilku wiernych kumpli, niż całą zgraję chorągiewek.
I takiego podejścia życzę każdemu. Czasami warto wziąć rozbieg i skoczyć.



Z fartem,
Pjona!


wtorek, 17 listopada 2015

Jestem maczo!

Prof. Melanie Bartley, socjolog z University College w Londynie zauważa, że mężczyźni przeżywają rozstanie w inny sposób niż kobiety. Nie tylko tłumią w sobie uczucia, ale bardzo często pocieszenia szukają w… używkach. Kobietom łatwiej przychodzi rozmawianie o tym, co je spotkało z zaufanymi osobami, podczas gdy mężczyźni zamykają się w sobie.

Co istotne, rozstanie dla mężczyzny często bywa tak dużym wstrząsem, że może mieć to wpływ na jego zachowanie i wybory w późniejszym życiu. „Miałam kolegę, który był strasznym podrywaczem. Zaciągał dziewczyny do łóżka jedna po drugiej, a potem kończył znajomość. Uważałam to za podłe i myślałam, że to facet bez serca. Dopiero po pewnym czasie dowiedziałam się, że jakiś czas wcześniej dotkliwie zraniła go dziewczyna, z którą był zaręczony – zdradziła i porzuciła z dnia na dzień. Tak bardzo to przeżył, że zaczął mścić się na kobietach w taki sposób” – mówi Ola.

   Z reguły kobiety uważa się za słabą płeć. Wiadomo, że ma to związek z rolą, jaką Natura narzuciła ich płci. Rodzą dzieci, opiekują się nimi, dbają o dom, bardziej kierują się emocjami itp. Mężczyźni jak wiadomo, chodzą do pracy, zarabiają hajsy i ogólnie dbają o to, żeby było za co kupić jedzenie. A i oczywiście są twardzi! Nie tylko w sensie fizyczności, ale również psychicznie. Nie dają ponosić się emocjom, bo jak to tak. Facet musi być facet a nie baba. Prosty, stereotypowy schemat. Tak było kiedyś, to się sprawdzało, więc tak już musi być na zawsze. Z tym, że czasy trochę się zmieniły. Nie potrzeba już brać dzidy w łapę, zbierać ekipy i polować na mamuta. Tak samo jak kobiety nie muszą już wyłącznie stać przy garach. No ale nie o tym miałem.  



    Generalnie z facetami jest taki problem, że niektórzy, w tym JA KIEDYŚ, nie ogarnęli do tej pory tego, że okoliczności na Świecie trochę się zmieniły. Witać to ewidentnie na przykładzie emocjonalnym. Mamy taki oto przyjemny przypadek: związek się kończy. Kobieta płacze, zwierza się przyjaciółce, urządza wieczorny maraton filmowy, kupuje kota. Po prostu dopuszcza do głosu swoje emocje, daje im wyraz. A facet? Idzie na piwo z kumplami, zgrywa twardego: "Fajnie było, no ale cóż, wszystko się kiedyś kończy". Mimo tego, że w środku cały ten ból i żal może go rozdzierać, bo nie oszukujmy się, jeśli się kogoś kocha, to nie można tego tak po prostu w jednej chwili wymazać i uznać, że to nie miało miejsca. Te emocje są w człowieku, a ignorowanie ich wcale nie sprawi, że znikną. Mogą zmienić postać, przerodzić się w nienawiść, ale zostaną.  Błędem większości mężczyzn jest to, że nie dają im wiary. Z różnych powodów: 
- A to nie, bo koledzy się będą śmiali, 
- A to nie, bo przecież facetom to nie wypada,
- A to nie, bo przecież ja kurwa nie jestem babą, 
Przypomina to trochę walenie głową w mur i zastanawianie się, dlaczego ta głowa boli.
To nic, że przyznanie się do tego, że zależało mi na tej kobiecie, a mimo to, ona z jakiegoś powodu postanowiła zakończyć związek i POZWOLENIE SOBIE na odczucie tych emocji mogłoby przynieść ulgę, to nie, lepiej grać twardego. A statystyki nie są dla Nas facetów optymistyczne: odsetek mężczyzn, którzy podejmują próbę samobójczą z powodu niespełnionej miłości jest zdecydowanie większy niż w przypadku kobiet. Niby  to tylko statystyka i nie twierdzę, że odnosi się do wszystkich, ale z czegoś ona musi wynikać. 
   I tak jak pisałem na początku, Świat poszedł do przodu a my emocjonalnie zostaliśmy w jaskini. Emocje są częścią natury człowieka i ignorowanie ich jest po prostu głupotą. I w żadnym cholera wypadku nie jest "niemęskie". Niemęskie jest chodzenie w butach na obcasie i malowanie gęby.



  A i taka dygresja mała. Dziś jest mecz. Niby tylko towarzyski, ale to w sumie ma małe znaczenie i taki mam prywatny apel do płci pięknej, który rozpocznę pytaniem: 


                            Czym się różni romans od piłki nożnej?

 Mówiąc ROMANS mam na myśli książkę. Albo film. Opowiadanie, albo jeszcze coś innego, w którym głównie przewija się wątek miłosny, a wokół tego tworzy się fabuła. Co to jest piłka nożna, to każdy wie. Wracając do pytania, czym różnią się te dwie rzeczy?
  Praktycznie wszystkim. Ale jest taka jedna sprawa, która je łączy. Jedna i druga skupia masę ludzi. Z tym, że generalnie romanse bardziej kręcą kobiety, a faceci zostawili sobie piłkę nożną. Prywatnie, to jestem zadowolony z takiego podziału. Bo dla przeciętnego kibica, nie jest to wymagający sport. Wystarczy siedzieć, krzyczeć, jak zawodnik źle zagra, komentować, że ja zrobiłbym to lepiej, cieszyć się, jak padnie gol dla ukochanej drużyny i smucić się, kiedy ta straci bramkę. Prosta robota. Dlatego fajnie by było, gdybyście pozwoliły Nam w spokoju zrobić swoją robotę dziś wieczorem :P. Dzięki!

Pjona,
Konrad

Do następnego!

czwartek, 12 listopada 2015

Niebezpieczne pytanie

Siedzę w kuchni, piję herbatę i patrzę przez okno na drzewka, jakie rosną na trawniku.
 -Cholera jasna, jak ciężko jest w lecie skosić trawę, która rośnie wokoło nich. Z resztą, za dużo tego tam rośnie, ja bym to wszystko wyciął i posadził zwykłą trawę. Tak, to byłoby fajne.
  I koniec, wyłączam się. Gapię się na trawnik z kubkiem w dłoni o niczym nie myśląc. Tak po prostu. Jest fajnie. Funkcje życiowe ograniczone do minimum. W tle słychać muzykę dobiegającą z włączonego radia, ale nie ma ona znaczenia. W jednej chwili kilka kępek trawy stało się tak interesujące, że mam wrażenie, jakbym miał przed sobą odpowiedź na wszystkie pytania dręczące ludzkość od wieków. I ta myśl krąży po umyśle jak łódka po morzu na obrazku poniżej.





Jednak wtedy przychodzi moment w którym..:
-O czym myślisz?
Odwracam głowę w kierunku z którego dobiegło pytanie, z miną niezmąconą inteligencją i mówię:
- Co? O niczym, tak się tylko patrzyłem.

   I zaczyna się. 
-Jak można o niczym nie myśleć, na pewno o czymś myślałeś, tak się przecież nie da, normalny człowiek zawsze o czymś myśli, widzę, ze Ci się nudzi, pewnie o NIEJ myślałeś, tak, na pewno o NIEJ i teraz nie chcesz się przyznać, nawet się nie tłumacz, już ja wiem, co myślałeś, nawet się nie wysilaj, widziałam, jaki miałeś wyraz twarzy, pewnie chciałbyś do niej teraz pójść! Obrażam się.
   Ja nie zdążyłem nawet zamknąć ust, kończąc ostatnie zdanie, a już mam na karku obrażoną kobietę. I co zrobić w takiej sytuacji? Tłumaczenia na nic się zdadzą, więc chyba najlepiej będzie to przeczekać. W tym momencie, czuję się w obowiązku zakomunikować pewną WAŻNĄ rzecz.

   Dziewczyny, facet naprawdę może się wyłączyć na chwilę i nie trzeba dorabiać sobie do tego   ideologii albo złościć się bo "NIE CHCESZ MI POWIEDZIEĆ O CZYM MYŚLISZ". To że w Waszych głowach zwykle się dużo dzieje, większość facetów jest przyzwyczajona. Ale my z reguły jesteśmy skonstruowani inaczej. Kiedy akurat nie bronimy Świata przed najeźdźcami z Kosmosu, albo nie naprawiamy gniazdka (brawo Ja!), to naprawdę czasem fajnie jest zrobić sobie reset i się wyłączyć.

  Albo kiedy muszę wyrazić swoją opinię na jakiś temat. I mogę mieć przed sobą widoki podobne do tych z obrazków poniżej, a odpowiedź i tak będzie taka sama:
-Ładne


Ewentualnie:
-O to też jest spoko.



I naprawdę, nie ma się o co denerwować. Bo tak jak większość Was potrzebuje dokładnego raportu o tym, jak czuje się Wasza przyjaciółka zaraz po tym jak zerwała z chłopakiem, tak nam wystarczy coś takiego:
-Co tam stary?
-A spoko.
I to wszytko.
  Zasób słów wyrażających emocje nie jest duży. I jak na mój gust w zupełności odpowiadający męskiemu stylowi bycia. Warto mieć to na uwadze, kiedy następnym razem,jako odpowiedź na Wasze pytanie usłyszycie:
-O niczym.
Bo to jest prawdziwa odpowiedź.









Faktycznie, ładne te obrazki.

Pjona
Konrad!

niedziela, 8 listopada 2015

Hitch. Komedia nie do końca romantyczna.

  Hitch. Pewnie większość osób widziało ten film. Eva Mendes, swoją drogą, przepiękna kobieta, z Willem Smithem tworzą niezły aktorski duet. Ogólnie, całkiem nieźle się go ogląda i jak przystało na prawdziwą komedię romantyczną, kończy się happy endem. Dziewczyny mają łzy w oczach, faceci znudzeni ziewają, ciesząc się w duchu, że to już koniec. Niewymagający film na spokojny wieczór.
I o ile nie mam nic przeciwko szczęśliwym zakończeniom, tak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że scenarzyści prezentują widzowi jakąś skrzywioną rzeczywistość, która nijak ma się do prawdziwego życia.

  Chodzi mi o to, że produkcje tego typu mówią, że musisz stać się kimś, kim nie jesteś, bo tylko w ten sposób zdobędziesz dziewczynę. "Ubierz się tak, bo w innym wypadku Ona nawet na Ciebie nie spojrzy. Zrób tak, bo inaczej to zaraz od Ciebie ucieknie. W tym momencie, powinieneś złapać ją za rękę i przyciągnąć do siebie"

   I żeby była jasność. Broń Boże, nie mam nic przeciwko nauce postępowania z kobietami, bo to oczywiste, że przy kumplu zachowujesz się inaczej, a przy dziewczynie inaczej, ale cholera, to przestaje być fajne w momencie, kiedy dochodzisz do wniosku: Ale pierdolenie. Będę miły i słodki, dopóki jej nie zdobędę, a potem to już wyjebane.  W takim wypadku katastrofa w postaci "huczne rozstanie", jest tak samo oczywista, jak kac po ostrym chlaniu. Mówiłem o tym wcześniej i mówię jeszcze raz, że zmiana ma wartość tylko w przypadku szczerej chęci. W innym wypadku nic z tego nie będzie i kropka.


Ale część ludzi nie ma o tym pojęcia. Błąd nie tkwi w człowieku, ale we wzorcu, z którego czerpie.
Później zraniona kobieta, zwierzając się przyjaciółce mówi:  Przecież na początku On był inny, zabierał mnie na randki, przynosił kwiaty, czasami zupełnie bez okazji, spędzaliśmy szalone wieczory, ciesząc się sami sobą, a teraz?! Siedzi na kanapie, żłopiąc piwo, a jedynym zdaniem, jakie od niego słyszę jest "Nie przeszkadzaj, mecz oglądam". Gdzie podział się ten człowiek, w którym się zakochałam? 

  Jak to gdzie, nigdzie. Tego człowieka nigdy nie było naprawdę, bo został stworzony tylko po to, żeby Cię zdobyć, a kiedy ten cel został osiągnięty i utrzymywanie maski stało się niewygodnie i nieprzydatne, trzeba było ją zrzucić.





  I żeby nie było, że jeżdżę wyłącznie po przedstawicielach własnego gatunku. Kobiety też takie są.
Dlatego potem słyszymy, ze koleś się zabił, bo dziewczyna go nie chciała. Tak jest Panowie, statystyki mówią, że samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości jest głównie, domeną facetów.
  Więc dlaczego widząc, że udawanie kogoś, na dłuższą metę nie działa, wciąż wałkujemy te same błędy? Bo przyznając się do nich, musielibyśmy coś z tym zrobić. A to z reguły nikomu się nie podoba.


   Przykład: Nikt nie lubi być okłamywany, ale wszyscy kłamią. A kłamią dlatego, bo inni tak robią, ale mimo tego, nikt nie lubi być okłamywany. I koło się zamyka. Biegamy jak chomiki w takim kółeczku licząc, ze kiedyś się skończy. Ale nie skończy się nigdy, dopóki nie przestaniemy powielać tych samych zachowań ignorując doświadczenie, które mówi, że skoro kłamstwo nie zdaje egzaminu, to może lepiej przestać?
   Zbyt idealistyczne? Być może, ale dlaczego nie. Skoro udało się nam dolecieć na Księżyc, to może kiedyś uda nam się zrobić porządek na własnym podwórku. Kto wie?


Piona!

Fotki jak zwykle, nie związane z tematem. Ładne.

czwartek, 29 października 2015

de Vitae Sensu - po łacinie wszystko brzmi mądrze

   Dziś na rozkładzie rzecz fundamentalna, którą ludzkość zaprząta sobie głowy od momentu, w którym przestali się bezmyślnie okładać maczugami po głowach. Zapraszam! 

  Każdy chciałby wiedzieć po co żyje. Nic dziwnego. Skoro już coś robić, to warto znać tego powody. Daje to pewne poczucie bezpieczeństwa, bo widzisz swój cel i po prostu wiesz, gdzie idziesz. Ale nie wszyscy mają tyle szczęścia, że od razu wiedzą, co będą robić w życiu. I tu jest cały problem.

  Ludzie szukają sensu w życiu. Szukają całe lata, nierzadko pełni frustracji, złości i zniechęcenia. Zadają pytania "Po co tu jestem, co mam w życiu robić?", a kiedy nie znajdują odpowiedzi, smutek i złość potęgują się coraz bardziej i w efekcie z człowieka robi się zgorzkniały maruda, który gdy tylko zobaczy jakiś przejaw radości, od razu przejdzie do ataku, aby go zniszczyć.




   Skoro sam nie masz pomysłu na własne życie, to kto ma go mieć? Znajdą się inni, którzy powiedzą "To powinieneś robić, zajmij się tym, to dla Ciebie dobre". I robisz coś, co rzekomo ma CI przynieść szczęście i spełnienie, ale tak się nie dzieje. Dlatego większość idzie na "dobre" studia, które później mają zapewnić im "dobrą" pracę, która z kolei zagwarantuje "dobre i spełnione życie na poziomie". Przyjmują na słowo wybory innych a potem zastanawiają się, dlaczego mimo zapewnień, wcale nie czują się dobrze. Ale nie to w żadnym wypadku nie jest wina podpowiadających. Skoro ich pytano, to odpowiedzieli. Takie pytania są oznaką chęci zrzucenia odpowiedzialności za swoje wybory na innych. Z jednej strony zdejmuje z człowieka ciężar, a z drugiej obezwładnia go. 
   Zdać się na czyjś wybór jest zdecydowanie  łatwiej. Wielu ludziom nie uśmiecha się samodzielne wzięcie problemu na klatę, bo to równałoby się z tym, że w przypadku niepowodzenia, jedyną osobą na którą mogliby zrzucić winę, byliby oni sami. A przecież porażka jest doskonałym nauczycielem. Mówi Ci, że w ten sposób nie osiągniesz swojego celu, a sposób w jaki ją odbierzesz, zależy od Twojego sposobu myślenia. Tak samo jest z sukcesem. W sumie, porażka i sukces, to dwa końce tego samego kija. Bez jednego nie ma drugiego.


   A zatem zamiast zajmować się szukaniem czegoś, o czym i tak nie mamy pojęcia czym jest i jak wygląda, może lepiej po prostu wymyślić swój sposób na siebie? Po co siedzieć na kanapie, nerwowo obgryzając paznokcie, wałkując w kółko wciąż to jedno pytanie, po cichu licząc, że odpowiedź kiedyś nadejdzie. Nie nadejdzie. Każdy jest odpowiedzialny za wygląd swojego życia. I podejrzewam, że gdzieś tam w głębi czuje, kim jest. Przecież wiesz do czego się nie nadajesz, a w czym jesteś dobry. Ja na przykład, jestem słaby z chemii i jakoś nigdy nie pociągała mnie ta dziedzina wiedzy, więc nie zgłębiałem jej tajników. Ale uważam, że całkiem znośnie idzie mi przelewanie na papier tego, co w przypływie chwili przyjdzie mi do głowy. I w takim momencie czuję się naprawdę spoko, bo wiem, że to jest coś, co chciałbym robić w życiu. I generalnie nie ma znaczenia, czy dzięki temu będę mógł zarabiać na swoje życie, bo w tym momencie największą frajdę sprawia mi puszczanie tego typu wpisów w sieć i feedback, jaki dostaję. Każdy jeden komentarz jest ważny, bo daje informację, że tekst powyżej zmusił do myślenia. 
  Pewnie kilka ostatnich zdań zabrzmiało nieco patetycznie, ale to nic. Inaczej nie umiem ;).
I życzę każdemu odwagi, bo prawdziwe życie zaczyna się poza przytulną sferą komfortu.

A i ogólnie, to polecam być szczęśliwym. Kozackie uczucie! 




Piona i z fartem!

Hey - Teksański


Fotki zupełnie bez związku z tematem. Po prostu są bardzo ładne.

#9











środa, 16 września 2015

Motywacyjny bełkot.

   Trzeci tydzień roku szkolnego, za dwa tygodnie inauguracja roku akademickiego, więc temat tego posta jest jak najbardziej na czasie.

   Motywacja - w ostatnich czasach bardzo popularny termin. Według jednej z definicji, oznacza ona gotowość do podjęcia działań, które z pewnych względów są dla Ciebie istotne.
   Po wpisaniu w Google zwrotu "Jak się motywować", mam ponad 500 tys. propozycji stron, które przynajmniej w teorii mogą mi pomóc. Ale tak naprawdę, wszystko to można o dupę potłuc, jeśli szukasz motywacji z niewłaściwych pobudek.
   Wyobraź sobie taką sytuację:

Widzisz tonącego człowieka. Z całych sił walczy o następny oddech. Wynik tej walki zadecyduje o jego życiu. W końcu ostatkiem sił, udaje mu się dopłynąć do brzegu. Powiedzenie, że był zmotywowany do tego, aby oddychać, byłoby groteskowym niedopowiedzeniem. Facet po prostu był cholernie zdeterminowany. Przeżył, bo nie odpuścił.




   Często bywa tak, że po obejrzeniu jakiegoś filmu, albo przeczytaniu artykułu, czujesz się zmotywowany, ten stan trwa jakiś czas, ale potem wszystko trafia szlag. Dlaczego tak jest?

Motywacja nie poskutkowała nie dlatego, że film był słaby, artykuł do dupy i w ogóle, ten gość, który to napisał, nie ogarnia tematu, a mądrzy się, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Nie poskutkowała dlatego, że za motywacją nie poszła deklaracja. Deklaracja to podjęcie zobowiązania. Że bez względu na okoliczności, zrobię to/osiągnę to/dotrę tam, bo jest to dla mnie sprawa najwyższej wagi.
   Zbyt wielu ludzi traktuje swoje cele w kategorii:
Fajnie by było, kiedyś to osiągnąć,
zamiast:
Mogę i potrafię, bo chcę tego, jak każdego kolejnego oddechu. 

    Podjęta decyzja, nie poparta działaniem, jest po prostu stwierdzeniem, które nie ma pokrycia w rzeczywistości. Tak, jakbyś chciał zjeść leżące przed Tobą na stole ciastko, od którego dzieli Cię tylko długość ramienia, ale nie chciałoby Ci się wyciągać po nie ręki. To jest właśnie ta różnica.
    Motywacja zawsze pochodzi z wewnątrz. Możesz obejrzeć setki godzin filmów z wystąpieniami najlepszych mówców motywacyjnych, które mogą chwilowo Cię zainspirować. Ale jeśli sam w sobie nie poczujesz tego impulsu, chęci do zmiany, to nic wielkiego z tego nie wyniknie. Większość ludzi, którzy odnieśli szeroko pojęty "Sukces", wspomina, że był w ich życiu moment przełomowy. Że poczuli coś, co nie pozwoliło im wieść takiego życia, jakie mieli obecnie. Dlatego tak ważna jest automotywacja. A jedną z najlepszych jej form, jest zadawanie samemu sobie odpowiednich pytań i SZCZERE odpowiedzi.

-Dlaczego warto to zrobić?
-Co mi da osiągnięcie danego celu?
-Dlaczego jest to dla mnie ważne?
-Po co to robię?

    Samego siebie nie oszukasz. Z resztą, nawet nie warto, a uciekanie od odpowiedzialności nie ma sensu, bo i tak kiedyś trzeba będzie stanąć twarzą w twarz z własnym strachem.
   Można przeżyć całe życie tak, jak gdyby było się na wakacjach, odpuszczając sobie swoje cele.


Pytanie tylko, czy warto?



To, co napisałem wyżej, wcale nie musi Ci odpowiadać. Jeśli w jakiś sposób Ci to pomogło, to świetnie, ogromnie mnie to cieszy, a jeśli nie, to szukaj dalej. Odpowiedź na Twoje pytanie na pewno gdzieś jest ;).


Trzymaj się,
Konrad

 

poniedziałek, 14 września 2015

Małpi rozum

Dlaczego facet, widząc piękną kobietę dostaje małpiego rozumu?



*"Badanie pokazuje, że spędzenie choćby kilku minut w towarzystwie pięknej kobiety obniża poziom wykonania testów sprawdzających funkcjonowanie mózgu. Rozmówcy ślicznotek radzą sobie w testach znacznie gorzej od rozmówców osób nie postrzeganych przez nich jako atrakcyjne. Autorzy badania opublikowanego w "Journal of Experimental and Social Psychology" uważają, że powodem takiej zależności może być to, że panowie w towarzystwie piękności zużywają tyle zasobów poznawczych w celu zaimponowania jej, że nie pozostaje im wiele do innych zadań.
Taka zależność działa podczas flirtów w miejscu pracy, ma też wpływ na wyniki egzaminów w koedukacyjnych placówkach.
Co ważne, kobiety nie tracą analogicznie głowy podczas rozmowy z przystojniakami. Prawdopodobnie dlatego, że to płeć brzydka jest w większym stopniu zaprogramowana przez ewolucje do myślenia o rozpowszechnieniu swoich genów.
Do takich wniosków doszli psychologowie z holenderskiego Radboud University. Inspiracją do takiego badania stało się doświadczenie jednego z badaczy, gdy podczas rozmowy z nieznaną mu pięknością nie był w stanie odpowiedzieć jej na pytanie... o własny adres.
By stwierdzić, czy również innych mężczyzn dotyczy podobna zależność, psychologowie przebadali 40 studentów płci męskiej. Badani rozwiązali test badający pamięć po czym spędzili siedem minut na pogawędkach z pomocnikami eksperymentatorów płci obojga. Następnie mieli powtórzyć test. Okazało się, że panowie, którzy w czasie pogawędki usiłowali zaimponować swojej rozmówczyni, byli powolniejsi I mniej trafni podczas testu. Im bardziej podobała im się kobieta, tym niższy osiągali wynik punktowy."

    I jak to zwykle bywa, przy tego typu badaniach, jedni powiedzą "Hmm faktycznie, coś w tym jest" a drudzy "Co za pierdoły". I o ile nie mam zamiaru nikogo przekonywać do swojego zdania, to jednak proponowałbym nie wyrzucać całej tej teorii do kosza. 


    
    Bo któż z Nas, facetów, choć raz w życiu nie zrobił z siebie debila, żeby ściągnąć na siebie uwagę tej nieziemsko pięknej istoty, która pojawiła się w polu widzenia. I jeśli nawet To Cię nie przekonuje, to przypomnij sobie czasy podstawówki, kiedy najlepszym sposobem na podryw było pociągnięcie za włosy, szturchnięcie albo zabranie gumki do mazania. A potem przychodziło to zdziwienie, kiedy obiekt Twoich zainteresowań oscentacyjnie pukał się w czoło i obracał do Ciebie plecami, a Ty nie kryłeś zdziwienia, bo przecież "To było takie zabawne i ona powinna zwrócić na mnie uwagę". I nawet nie trzeba robić specjalnych badań, żeby to potwierdzić, bo większość z Nas, zna to wszystko z własnego doświadczenia. Ja też tak robiłem. Wtedy wydawało mi się to strzałem w dziesiątkę, a później drapałem się w głowę, zastanawiając się, co zrobiłem nie tak.   
    Później faceci dorastają, kształtują swoją osobowość, zmieniają światopogląd, zaczynają inaczej niż dotychczas patrzeć na różne sprawy. Ale co z tego, skoro wystarczy tylko jedno spojrzenie i delikatne uniesienie kącików warg, żeby z trybu:

"Jestem rozsądnym gościem" 

przejść na:

"HEUHHUEUEHHEUHUE"

Nasza cywilizacja ogromnie się rozwinęła. W samym tylko XX wieku dokonaliśmy ogromnego skoku technologicznego. W zasadzie codziennie jesteśmy zaskakiwani przeróżnymi nowinkami z dziedziny nauki, techniki i medycyny. Ale w temacie kontaktów z kobietami nie zaszliśmy daleko. Zmieniają się oczywiście detale, ale proces pojmowania tych relacji przebiega bardzo powoli. Mimo wszystko jednak, skoro przez te wszystkie lata, gatunek Homo Sapiens nadal ma się dobrze, to być może, wrodzona skłonność do głupot przy kobietach nie jest taka zła? 
   


  Co ciekawe, u kobiet podobna zależność nie występuje. To znaczy, ich rozmówca nie ma bezpośredniego wpływu na sprawność ich mózgów. W sumie to nic dziwnego. Ktoś musi tego Świata pilnować.




Niniejszy tekst należy traktować z przymrużeniem oka :)


*Źródło

czwartek, 30 lipca 2015

Faceci są zero-jedynkowi a kobiety..

... jak system dziesiętny. Nieskończenie wiele możliwości reakcji na sytuację. Dotyczy to również naszych Mam, o czym przekonałem się wczoraj. 

   Wczoraj wieczorem wszedłem do domu i słyszę, że mama ogląda TV. Więc wchodzę do pokoju, żeby zapytać jej jak minął dzień. Normalna, standardowa gadka. Wywiązało się z tego coś takiego:


(J- ja, M - mama)

J- I jak, udały się zakupy? (Jadąc rano do pracy, podrzuciłem ją do sklepu z ubraniami)
M- Nie. Nie kupiłam nic ciekawego. Mówiłeś tacie, że byłam na zakupach?
J- Nie.
M- Nie?
J- No nie. Nie pytał, to nie miałem powodu, żeby mu o tym mówić. Gdyby zapytał, to pewnie bym mu powiedział. A co?
M- Nic, ale dziwne, że nie powiedziałeś.
J- Co w tym dziwnego?
M- No bo zawsze mówisz mu takie rzeczy.
J- Tak, ale dopiero jak zapyta. ( W ogóle, nie kumam dlaczego dorosły człowiek miałby ukrywać przed drugim, że był na zakupach. Przecież i tak widać na wyciągu z konta, że coś takiego miało miejsce. No ale nic, ich sprawa, nie wtrącam się.)

I w tym momencie, z sypialni dobiega głos Taty:
- Już wiem!
I co? I w tym momencie Mama strzeliła focha na mnie. Dlaczego? A no bo przeze mnie się wydało.
??????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????

Najpierw jest ogromne zdziwienie, że nie wspomniałem, tak jakby wprost oczekiwała, ze powiem o zakupach, a potem foch za to, że sprawa wyszła na jaw.

Serio?

U faceta jest albo tak, albo nie. Nie ma pytania, nie ma odpowiedzi. A u kobiety milion różnych możliwości. Nawet bez żadnego pytania. Po prostu. Tak o, żeby sobie pogadać. W sumie to nie powinno dziwić, bo Ameryki nie odkryłem tym stwierdzeniem, ale dziwię się za każdym razem. 
I to jest najdziwniejsze...



Trzymaj się,
Cześć! 


poniedziałek, 20 lipca 2015

Ćwiczenie 20

Siema, dziś szybkie i skuteczne ćwiczenie na zmianę emocji, wobec trudnej sytuacji:

1 Wybierz jakąś życiową sytuację, którą uważasz za problematyczną, i opisz ją na minimum połowie i maksimum całej kartce A4. Bądź prawdziwy i nie oceniaj tego, co piszesz. Napisz to czytelnie i wyraźnie.

2. Wyobraź sobie, że patrzysz na tę samą historię oczami kamery, która nie zna emocji, nie ma opinii, nie stosuje metafor, nie używa porównań, nie bazuje na pojęciach abstrakcyjnych, nie generalizuje, nie wyciąga wniosków, nie zna synonimów, nie usuwa informacji ani ich nie dodaje. nie przewiduje przyszłości ani nie wraca do przeszłości - innymi słowy: bazuje tylko na najczystszych, najkonkretniejszych faktach.

3. Przeczytaj zdanie po zdaniu swoją historię, zatrzymując sie co chwilę i zadając pytanie: czy kamera to zobaczy? Np. kamera nie zobaczy, że o "mały włos złamałem nogę". Jeśli zobaczy, kontynuujesz do następnego zdania. Jeśli nie, zadajesz pytanie: a co zobaczy konkretnie?
Na przykład zobaczy w powyższym przykładzie, że "wywróciłem się". Zapisujesz wnioski płynące z tekstu kamery na kartce tuż pod poprzednią wersją.

4. Po skończeniu testu kamery przeczytaj nową wersję tej historii. Kalibrujesz swoje reakcje. Zadaj sobie pytania: Jak się teraz czuję? Co się zmieniło? Jak to wpływa na moje życie?

Pomaga. Szczególnie, jeśli trudno jest się komuś zmierzyć z obecnymi problemami.




Trzymaj się i do środy,
Konrad





źródło: "100 happydays, czyli jak się robi szczęście w 100 dni"


środa, 15 lipca 2015

Do widzenia Panie Ex - Część II

Cześć!

Tak jak zapowiadałem, dziś kolejny post z serii "Daj sobie spokój z byłym". Zapraszam!


Podejmij zobowiązanie


   Pomiędzy zainteresowaniem a zobowiązaniem jest zasadnicza różnica. Jeżeli jesteś zainteresowany zrobieniem czegoś, robisz to tylko wtedy, gdy pozwalają na to warunki. Jeśli do czegoś się zobowiązujesz, nie masz żadnych wymówek, liczy się tylko rezultat.

Brak podjęcia prawdziwego zobowiązania jest bardzo częstą przyczyną oszukiwania samej siebie i tkwienia w miejscu. Ludzie uważają, że brak podjęcia działania, jest mniej bolesny, niż przyjęcie aktywnej postawy. A takie przekonanie wzięło się z błędnego skojarzenia rozwoju z "kłopotem i cierpieniem", a zastoju z  "bezpieczeństwem". Jeśli nie potrafisz z całą stanowczością powiedzieć "Chcę uwolnić się od przeszłości" i zobowiązać się do działania, to lepiej w ogóle nie zaczynaj. Zwłaszcza, jeśli masz już za sobą nieudane próby podjęcia walki o swoją wolność. Po kolejnym fiasku, mózg skojarzy, że podejmowane działania są bezcelowe i będzie sabotował Cię negatywnymi myślami. Nie dlatego, że specjalnie działa na Twoją niekorzyść, ale taka jest tego rola. Dziecko, które raz się poparzyło, chroni przed kolejnym takim doświadczeniem, mówiąc "Hej, nie dotykaj tego, bo to boli". (Więcej przeczytasz o tym Tutaj)

  Wybierz. Albo zostajesz w miejscu, albo działasz. A poznasz, że się zobowiązałaś po tym, ze nie będziesz szukała wymówek, ani potrzebowała dodatkowej motywacji. Zaakceptuj to, w jakim jesteś miejscu, a potem rusz z kopyta. Akceptacja wcale nie oznacza bierności. Po prostu przyznajesz się, że jesteś w takim miejscu, w jakim jesteś i chcesz to zmienić. Twoja wolność będzie nagrodą.
  Pamiętaj również, że razem za deklaracją, musi iść zmiana w Twoim systemie przekonań. Musisz być absolutnie pewna, że uda Ci się wyjść z dołka. Bo przecież jaki sens ma podejmowanie działania, skoro nie masz wiary w jego powodzenie? Niby proste i oczywiste, ale jakoś łatwo o tym zapominasz. Jeśli nie zmieni się Twój świat wewnętrzny, nic nie zmieni się na zewnątrz, ponieważ wszystkie decyzje, jakie podejmujesz, powodowane są przez Twój system przekonań. Jeśli zdecydujesz się go zmienić, otworzysz nowy rozdział w swoim życiu. Już bez swojego Ex. Jeśli to nie jest wystarczający powód do zmiany, to już nie wiem, co mogłoby nim być.

  Czasami przyjdą słabsze chwile. To jest naturalne i oczywiste, bo jesteśmy ludźmi, którzy odczuwają przeróżne emocje. Dlatego, kiedy najdzie Cię złość, smutek, lub ochota na płacz, to usiądź spokojnie, wczuj się w to uczucie i.. płacz, kop, weź kij i wal w poduszkę, dopóki będziesz miała siłę. To pomaga. Serio.

Poniżej przedstawiam kilka najczęściej powtarzających się obaw, z którymi będziesz musiała się zmierzyć.

1. Lęk przed samotnością,

W końcu staniesz twarzą w twarz z samotnością. Czy naprawdę uważasz, że Twój Ex był najlepszym, co mogło Cię spotkać? No cóż, takie założenie jest fałszywe. Uwolnienie się od starych przekonań, pozwoli Ci wprowadzić kogoś lepszego do swojego życia. Twoi byli, mogą być punktami odniesienia co do twojego wyobrażenia o tym, jaki powinien być idealny dla Ciebie facet.

2. Przeszłość,

Skoncentruj się na chwili teraźniejszej, gdyż w tym właśnie momencie, tworzy się Twoje życie. Nie w przeszłości, której nie można zmienić. Z niej można jedynie wyciągnąć wnioski. Więc zrób to i pozwól jej odejść.

3. Upartość,

Jest takie przysłowie, które mówi, ze albo masz rację, albo jesteś szczęśliwa. Zadziwiające jest, jak wiele kobiet woli mieć rację, niż odpuścić i być szczęśliwymi. Czy nie lepiej jest przyznać się przed sobą, że może też przyczyniłam się do tej sytuacji, w jakiej obecnie się znajduję, a potem odpuścić?

4.Lęk przed nowym,

Gdy ta cała napięta sytuacja, trwa od jakiegoś czasu, wytwarza się przeświadczenie, że pielęgnowanie urazy i żalu, to normalna sprawa. Że tak już musi być. Że lepiej żyć w starym, pełnym dyskomfortu świecie, niż wejść w nowe, nieznane. Zmiana budzi strach o utratę bezpieczeństwa, ale zapewniam Cię, że po drugiej stronie czeka na Ciebie spokój i wdzięczność, której szukasz.

5. Lęk przed bólem,

Utarł się pewien pogląd, że odpuszczenie przeszłości i zmierzenie się ze swoimi lękami, wiąże się z bólem i cierpieniem. To całkowicie błędne przekonanie. Przecież i tak już cierpisz. I tak czujesz się ograniczona, przez te złe emocje. Odrzucenie tego poglądu sprawi, że wreszcie osiągniesz upragniony spokój.

6. Poczucie winy i strach przed oceną innych,

Poczucie winy, to taka zabawna rzecz, która nie pozwala Ci zakończyć związku, który nie daje Ci radości. Boisz się, ze urazisz partnera i myśl ta wywołuje u Ciebie poczucie winy, jednocześnie wiążąc ręce. Nie jesteś w stanie nic zrobić, więc tkwisz w tej sytuacji, która pozornie jest bez wyjścia. Czy warto opierać czyjeś "szczęście" na własnym nieszczęściu? Podejście bardzo szlachetne, ale cholernie destrukcyjne. Spowoduje tylko, że znienawidzisz swojego faceta. Czy w takiej sytuacji, nie lepiej powiedzieć "Najlepsze już za nami"?

   Na przeanalizowanie tych punktów potrzeba czasu. Wiem, że to trudne. Wiem też, że możesz czuć strach, ale nie możesz pozwolić aby on Cię paraliżował. Zastanów się, jaki miałaś wkład w rozpad swojego związku. Nie uciekaj od problemu. Próba znieczulenia alkoholem lub innymi używkami, nie jest dobrym wyjściem. Nie spowoduje zaniku problemu. Zniszczy jedynie Twoje zdrowie i psychikę.
  Zamiast mówić "Ale mi się to nie uda", zadaj sobie pytanie "Jaka będę, gdy zrzucę cały swój ciężar?" i od razu przejdź do bycia taką. Wypisz sobie na kartce wszystkie słowa, zdarzenia i rzeczy , jakie będziesz mówić, przeżywać i mieć, kiedy będziesz wolna. Wyobrażaj sobie ten moment. Czuj wszystkie te emocje. Wierz, że Ci się uda. Tak naprawdę, nie ma innej możliwości.







Jeśli w jakiś sposób, przemawia do Ciebie to, o czym piszę, masz jaką sugestię albo po prostu chcesz podyskutować, zostaw swój komentarz. :)

Do następnego,
Konrad